wtorek, 1 września 2015

Cel? Zdrowe wlosy do pasa! Znowu

Cześć!
Dziś przychodzę z małym postanowieniem włosowym i drobną aktualizacją, co do mojej pielęgnacji włosów. Wiele z was twierdzi, że włosy rosną mi jak szalone i zasypujecie mnie masą pytań o to, co obecnie z nimi robię. Chcę dziś odpowiedzieć na te pytania i przy okazji podzielić się z wami tym, czego zamierzam się podjąć. 
Zacznę jednak od tej najbardziej nurtującej was rzeczy, czyli od tego, co robię obecnie z włosami, że rosną ''jak szalone'', jak część z was twierdzi. A zatem z ręką na sercu przyznaję, że nie robię z nimi kompletnie nic. I wstyd się przyznać, ale zaniedbałam swoje włosy strasznie. Wiadomo, wakacje się skończyły, trochę nas w tym roku upały wycisnęły, na czym ucierpiały moje biedne pióra. A ja głupia, zamiast zapobiegać ich niszczeniu, jeszcze się do tego przykładałam. Moja dieta? KOSZMAR! Od kilku miesięcy żyję praktycznie na fast foodach i słodyczach, co mija się zdecydowanie z jakąkolwiek pielęgnacją. Do tego prawie codzienne suszenie, ale za to coraz bardziej sporadyczne prostowanie. Z tego akurat jestem dumna, bo jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie dnia bez prostownicy. 
Na domiar złego na potęgę zaczęło mi włosów ubywać. Podejrzewam, że to zasługa mojego odżywiania, ale też upału i gorąca, bo taki problem miałam często w ubiegłych latach właśnie w okresie letnim. Przy szczotkowaniu włosy wychodzą mi dosłownie garściami. Przy każdym przeczesaniu palcami też. Możecie mi wierzyć lub nie, ale chwilami normalnie ryczałam widząc kłęby moich włosów na ziemi czy w umywalce. 
Ale postanowiłam znów zadziałać. Ze względu na to, że zaczynam tęsknić za długością do pasa, postanowiłam pomóc trochę moim włosom osiągnąć ten efekt tak szybko, jak ostatnim razem. Jednak w tym przypadku nie popełnię błędów, które zrobiłam wtedy. Postawiłam sobie kilka punktów, których zamierzam ostro się trzymać i już wam mówię, co to takiego. 

*  *  *

1. Regularne podcinanie końcówek. Nie będę przynajmniej płakać, że włosy mi się łamią jak wyschnięta trawa. 
2. Olejowanie. Nigdy, ale to NIGDY nie pomyślałabym, że przekonam się do tej metody, ale jak już wypróbowałam olej kokosowy i zobaczyłam zmianę w kondycji moich włosów- oszalałam. Później pokażę wam oleje, które zamówiłam, które zamierzam także maltretować.
3.Regularne maski na włosy. Tu chyba tłumaczyć nie muszę, bo każda włosomaniaczka wie, jakie cuda potrafią zdziałać odżywcze maski. Ja osobiście obecnie stosuję te z BIOVAX i jestem w szoku. 
4. Wprowadzenie ziółek w dietę. Czyli powtórka z rozrywki. Picie pokrzywy, pochłanianie ton siemienia lnianego i tak dalej.
5. Ograniczenie prostowania i suszenia. Z suszarką pewnie nie będzie tak łatwo, bo nienawidzę biegać z mokrą głową, ale prostownica na pewno zrobi sobie urlop. 
6. Powrót do wcierek. Tak, sprawdzona i niezawodna metoda. Tym razem skupię się może bardziej na Joannie i Jantarze. Miałam chwile, że chciałam zamówić Neril'a, ale cena mnie mocno zniechęca. Gdyby dalej był dostępny w aptece za to 20 zł, pewnie dalej tkwiłby regularnie na mojej półce, ale 60 zł wzwyż to trochę za dużo. Owszem, działanie niezawodne, ale przy takiej ilości produktów, które stosuję, myślę, że nie jest mi on bardzo potrzebny. 

*  *  *

Jeśli będę trzymać się swojego planu, włosy powinny dosięgnąć mojego pasa za jaki niecały rok. Jak wiecie, moje włosy nie mają problemów z porostem, szczególnie, jak im się odpowiednio pomoże. Sama widzę maleńką różnicę w tym, jak wyglądają teraz, a jakie były tuż po obcięciu. A ileż to minęło? Dwa/trzy miesiące? 

zdjęcie z 15 czerwca

zdjęcie z 22 sierpnia


Warto tu wspomnieć, że nie zamierzam rezygnować z farbowania, bo takie pytanie podejrzewam, że może się pojawić. Lubię dbać o siebie, o swój wygląd i nie wyobrażalną dla mnie rzeczą jest paradowanie w odroście większym niż 1 cm. Możecie mnie za to zbesztać, ale jest to dla mnie nieestetyczne i świadczy o jakimś zaniedbaniu. Ale powtarzam, to moje zdanie. 
Ponad to niebawem, jak tylko przygotuję się na to odpowiednio, zamierzam przejść proces dekoloryzacji. Pisałam o tym i mówiłam już wielokrotnie. Tutaj pewnie też pojawi się wiele uwag. Zaręczam, że zamierzam zrobić to w profesjonalny sposób, pod okiem doświadczonego fryzjera. Zapoznałam się już z ewentualnymi efektami ubocznymi, czyli właśnie bardzo prawdopodobnym zniszczeniem moich włosów i wierzcie mi, że nie powstrzymuje mnie to w żaden sposób, Jeśli o włosy odpowiednio się dba, mogą one nawet po tak ekstremalnym zabiegu wyglądać na zdrowe. Jednakże wszystko jeszcze przede mną i nie ma co na razie na ten temat dyskutować.  
Zanim zakończę ten wywód pokażę wam też produkty, które zamierzam przetestować, lub które już trafiły w moje łapy i których nie może już zabraknąć w mojej codziennej pielęgnacji. Zacznę od sprawdzonych cudów.


ODŻYWKI
Dwie, chyba najlepsze odżywki, jakie ostatnio udało mi się odkryć. Na początek kilka słów o Garnier Ultra Doux z olejkiem arganowym i kameliowym. Jak to zwykle bywa, znalazła się u mnie przez przypadek. Wybrałam się do Rosmmana w poszukiwaniu nowej odżywki i z głupia wzięłam pierwszą lepszą, która była akurat na promocji. Dorwałam ją za 6 zł z groszami, normalnie kosztuje niewiele więcej i to jest jedną z jej zalet. Nie byłam do niej jakoś bardzo przekonana, bo nigdy nie przemawiały do mnie odżywki z domieszkami olejów, a poza tym nigdy nie przepadałam za odżywkami z Garniera. Głupia miłowałam sobie takie, w których pełno było szkodliwych sylikonów i parabenów. Jednak jeśli o nią chodzi, totalny strzał w dychę! Nawet pojęcia nie macie, jak moje włosy odżyły! Nie jestem do końca pewna, czy to aby nie zasługa olejowania, ale jestem pewna, że i ten specyfik dołożył do tej metamorfozy swoje trzy grosze. 
Moje włosy bez suszenia są gładkie, lśniące i cudownie pachną, choć nie każdemu zapach może przypaść do gustu. Sama na początku trochę wydziwiałam, ale jak już umyłam nią włosy- zakochałam się. Daje efekt, z którym jak dotąd się nie spotkałam, na prawdę. Jestem mega zachwycona i pewnie na dniach polecę po kolejne opakowanie. 


Następnym cudem, którego odkryłam przypadkowo jest odżywka, o której już wspominałam w jednym z moich filmów. Jest to produkt, po który z przyjemnością będę sięgać przy każdej nadarzającej się okazji. Mowa tu o kokosowej odżywce z Inecto Pure Coconout, którą tak podniecam się od początku wakacji. Kompletny fenomen jak dla mnie. Włosy po niej nie dość, że pachną tak, że chce się je zjeść, to są bardzo odżywione i cudownie się układają. Jedyną jej wadą jest wydajność, bo jak za cenę prawie 20 zł w Naturze, to jej lejąca się konsystencja pozostawia sporo do życzenia. Z tego co widzę teraz na necie, Inecto ma całą serię kosmetyków pielęgnacyjnych z tym właśnie kokosem. Serum, suche szampony, produkty ogółem do ciała i włosów. Myślę, że jak się gdzieś natknę, to z przyjemnością przetestuję, choćby dla samego, powalającego zapaszku.



MASKI BIOVAX
Podobnie jak było w powyższych przypadkach, tak na te saszetki trafiłam fartem, na dodatek w Lidlu, do którego rzadko zaglądam. Do produktów firmy Biovax byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Raz testowałam tą najpopularniejszą maskę i włosy miałam bardzo obciążone. O dziwo nie stało się to w tym przypadku. Kupiłam dwie na próbę, te z ekstraktem z miodu i czegoś tam, z obawą, że jedna może nie wystarczyć na całe włosy. Pomyliłam się, bo nawet mi jej trochę zostało. Moje włosy po tych piętnastu minutach z nałożonym Biovaxem- NIEBO. Ja uwielbiam, jak kosmetyki pięknie pachną i w dodatku działają cuda na włosach i w tym przypadku się nie zawiodłam. Już na następny dzień pognałam do Lidla ponownie i wzięłam po jednej z każdego rodzaju. Teraz nic tylko testować i reanimować moje spuszone kłaczki. 


OLEJE
No i przechodzimy do najistotniejszego punktu, czyli Olei, które dziś postanowiłam sobie zamówić. Zakochana w oleju kokosowym, który jak wiadomo ma cudowne właściwości regenerujące, postanowiłam skusić się na inne oleje. Przeszperałam wszelkie możliwe drogerie internetowe w poszukiwaniu czegoś godnego uwagi. Przetrzęsłam też wizaż w poszukiwaniu opinii i to zaprowadziło mnie do dwóch, najbardziej polecanych, indyjskich olei. 
Na pierwszy rzut olej firmy Ban Lab Dabur Sesa Oil. Sporo czytałam o tym oleju, same pozytywne opinie. Ciekawskich odsyłam tutaj KLIK. Co prawda cena pozostawia wiele do życzenia, ale zamierzam dać mu szansę się wykazać.
Drugim olejem, który chcę wypróbować jest Vatica Dabur olejek kokosowy. Mam fetysz na punkcie zapachu kokosowego, stąd może i mój wybór. Aczkolwiek o nim też naczytałam się sporo dobrego. Zamiast wam tu męczyć o jego działaniu odsyłam również na wizaż KLIK.





Prócz tego przerzucam się na modne ostatnio gumki invisibobble, które tak zachwalają internautki. Gumki mają nie ściskać włosów, trzymać kucyk/kok w miejscu, nie odciskać się, nie tworząc tego wkurzającego falowania na włosach. Jak się sprawdzi okaże się dopiero, jak przyjdzie moje zamówienie :) Pokładam w tym małym gówienku spore nadzieje. 







*  *  *

Na ten temat to by było tyle. Możecie oczekiwać również filmu, który planuję nagrać w celach aktualizacji mojej pielęgnacji włosów i sposobów na ich zapuszczanie. Wpierw jednak chcę przetestować wyżej wymienione cudeńka i wówczas wtedy wyrazić wam szczerą opinię. Jeśli chcecie zobaczyć taki film, koniecznie dajcie mi znać :)
Napiszcie mi w komentarzach czy macie jeszcze jakieś ciekawe eliksiry i metody na zapuszczanie, czy pielęgnacje włosów. 
Buźki!