niedziela, 31 sierpnia 2014

creepy creepers

Zgodnie z obietnicą dziś odkładamy kolory i wracamy do zimniejszych tonów. W dalszym ciągu dopisuje mi humor, nie zaprzeczę, ale chyba wolę siebie na czarno. Uwielbiam jak ten kolor podkreśla moją bladą karnację i jak wszyscy wówczas twierdzą, że wyglądam jak wampir. Żeby nie było nudno, do czerni dodałam odrobinę jeansu, bo wreszcie dostałam moje ogrodniczki! Wielka szkoda, że są na mnie odrobinę za duże, ale moje amatorskie umiejętności DIY spróbują zdziałać coś w tej kwestii. Trochę je obetniemy, poszarpiemy i podziurawimy i będą idealne ;) 
Do ogrodniczek założyłam zwykły, czarny sweter i moje ulubione creepersy, które kupiłam dwa lata temu na allegro. Podeszwa jest już strasznie zdarta, ale i tak noszę je kiedy tylko mogę i kiedy tylko reszta garderoby mi na to pozwala. Do całego zestawu planowałam dołożyć jeszcze kapelusz, ale w ostateczności postanowiłam go odłożyć. 
Poza tym dziś mamy totalnie ostatni dzień wakacji. Od jutra, albo raczej od wtorku zaczynam czwartą, ostatnią już klasę i niezmiernie cieszę się z tego powodu. Został mi ostatni dzień ''lenistwa'' i zamierzam go w pełni, pożytecznie wykorzystać. Także zaraz zabieram się za porządki w szafie (tak, wiem, że jest niedziela) i przygotowywanie się do szkoły. A jak wy spędzacie ten ostatni wakacyjny dzień? :)










ogrodniczki- H&M
sweter- Pull&Bear
buty- Allegro





sobota, 30 sierpnia 2014

jasna strona mocy?

Wreszcie nadszedł ten dzień, w którym postanowiłam odpuścić sobie czerń i przywdziać coś żywszego! W mych uszach z tej okazji rozbrzmiewają gromkie oklaski. Pogoda za oknem jest wręcz cudowna, wybiło mi równe 50 oglądających (za co ze szczerego serca wam mocno dziękuję!) i poza tym wreszcie czuję się dobrze! Nie będę zagłębiać was w zbędne szczegóły, ale ostatnimi czasy bez wątpienia było ze mną ciężko. Z niewiadomych mi powodów, obudziłam się dziś jako zupełnie inny człowiek. Mam zupełnie inny humor, czuję się doskonale i sama jakoś nie potrafię tego wytłumaczyć. Także dzisiejszy dzień to idealna pora na jakąś zmianę. 
Ze względu na to, że w cale nie było tak zimno, jak ostatnimi dniami, założyłam lekki i dość przewiewny sweter, który swoją drogą, jest na mnie za duży o jakieś dwa rozmiary. Mimo wszystko bardzo go lubię i noszę go praktycznie do wszystkiego. Spodnie doskonale już znacie, więc rozpisywać się na ich temat nie ma sensu. ;) Torebka natomiast to mój najnowszy nabytek. Dość długo szukałam nowej torebki, która będzie pojemna, elegancka i nie będzie czarna. Standardowo moje szczęście sprawiło, że dorwałam ją na Vinted i od ostatnich kilku dni praktycznie się z nią nie rozstaję (nie chcecie wiedzieć jaki bajzel już w niej mam). Na nogach jedne z moich ulubionych butów, które na nieszczęsne zrządzenie losu, strasznie mnie obcierają. Ubolewam nad tym, bo te mokasyny są prze wygodne i prze słodkie, ale za każdym razem, gdy gdzieś w nich wyjdę, moje pięty wrzeszczą i krwawią. Może znacie jakiś trik, żeby temu zapobiegać? Dajcie znać w razie czego. 





  


tyłek mojego psa w gratisie ;)
 







             

Na dziś to tyle. Dajcie znać czy podobała wam się nieco bardziej entuzjastyczna wersja mnie :) Nieusatysfakcjonowanym gwarantuję, że w przyszłej notce znów zagoszczą zimniejsze kolory, więc bez obaw. Wcale nie przechodzę na jasną stronę mocy.

czwartek, 28 sierpnia 2014

tattoo time

Nie piszę tej notki z wymysłu własnego, a raczej na waszą prośbę. Kilka razy padało pytanie, czy napiszę coś o swoich tatuażach, a że jestem dobroduszna i nie chcę zamulać samymi outfitami to stwierdziłam, że czemu nie?! W końcu grunt to różnorodność. Tak więc oto jestem ja i cała historia mojej przygody z tatuażami. ;) Możesz teraz iść po popcorn, usadowić się wygodnie i pogrążyć w lekturze, która może kiedyś Ci się przyda (chyba, że już miałeś/aś przyjemność doświadczyć tego cudownego uczucia, jakim jest robienie sobie tatuażu). Od razu zaznaczam też, że nie jestem żadnym profesjonalnym znawcą i wszystko co tu opiszę, opiera się głównie na moich własnych doświadczeniach. Jeśli ogarnęliśmy podstawy, przejdźmy do sedna. 


PIERWSZY TATUAŻ
Pierwszy tatuaż zrobiłam sobie zaraz po osiemnastce (ponad rok temu), choć wierzcie mi, ciągnęło mnie do tego dużo wcześniej. Ponieważ ''hardcorowa'' ze mnie baba, korzystając z okazji, zrobiłam sobie od razu dwa. Był to prezent urodzinowy od mamy i pewnej do niedawna jeszcze bliskiej mi osoby. Nie, mimo iż trochę się pozmieniało, nie żałuję, że drugi tatuaż zrobiłam z myślą o tej osobie, bo mimo wszystko jest on dla mnie cenną pamiątką i ma dość spore znaczenie. To jeden z tych tatuaży, z których dumna jestem chyba najbardziej. Niżej wrzucam fotki tych moich dwóch pierwszych cudów. Plecy stawiała mama, obojczyk Osoba X. 



SHE WOLF?
Jak to często bywa, jak się coś komuś spodoba, to nagle zachciewa się więcej. Ze mną tak właśnie było. Doskonale wiedziałam, że na tych dwóch tatuażach się nie skończy, gdyż marzyłam o ciele pokrytym tatuażami od czasów podstawówki. Jak tylko okazało się, że zostało mi po osiemnastce trochę kasy, bez zastanowienia zaczynałam rozglądać się za nowym wzorem. Dlaczego w końcu padło na wilka z kwiatkiem w pysku? Myślę, że osoby, które mnie znają doskonale wiedzą, że jestem zwierzęcą Matką Teresą i to ta cecha podsunęła mi pomysł na kolejną dziarę. Jest to symbol jedności ludzi ze zwierzętami i tego, że nawet zwierzęta okazują się czasem całkiem ludzkie. 

CZO TE PTASZKI?
Po zrobieniu wilka szybko polubiłam zwierzęce wzory. Dość proste w swojej istocie, ale niesamowicie intrygujące. Należę do fanów Harrego Pottera i od zawsze podobała mi się jego Tyto Alba. Tak więc postanowiłam, że następnie to ta własnie sowa pojawi się na moim ciele, a wraz z nią kruk. Wzory, które znalazłam idealnie nadawały się na moje przedramiona, więc tam też się znalazły. Sowa- symbol mądrości i twórczości. Kruk- symbol nieuniknionej śmierci. Huh, tak się trochę mrocznie zrobiło. :D Tatuaże te były robione z półroczną różnicą czasową. Niestety, zepsuty laptop kompletnie wyssał mnie z gotówki i mimo, że chciałam robić obydwa mniej więcej jednocześnie, musiałam sobie trochę poczekać. 





NUMER SZEŚĆ
To ostatni tatuaż jaki do tej pory zrobiłam. Minął prawie rok i wręcz nie mogłam się doczekać na następny. Bardzo, ale to bardzo długo zastanawiałam się nad tym, co kolejnego powinnam na sobie umieścić. Początkowo miały być to dwa koty, pers i sphynx, o którym marzę od kilku lat, ale doszłam do wniosku, że nijak będą mi one pasować do dzikości, którą mam na rękach. Także koty odłożyłam sobie na przyszłość, prawdopodobnie na uda, a sama postawiłam na opiekunkę moich dzikich zwierzaczków, czyli indiankę. Idealnie będzie komponować się z resztą tatuaży, które w niedalekiej przyszłości będę chciała połączyć w rękawy. Szalona jestem, wiem. ;)
Ten tatuaż nie jest jeszcze skończony. Myślę, że to kwestia dwóch tygodni i będę mogła pochwalić się nim w całej okazałości, więc pozwólcie, że póki co nie będę zdradzać co do niego jeszcze dojdzie. Sami niebawem zobaczycie. 

CO PLANUJĘ?
To jest chyba największy temat rzeka, w jaki mogłabym się zagłębić. Tak jak wspominałam, na pewno planuję rękawy, planuję coś na udach i wiele więcej. Jeśli tylko mój portfel mi na to pozwoli oczywiście. W najbliższym czasie biorę się za brzuch i nie mogę się już doczekać! Grosik do grosza i musi się uzbierać. 
Także możecie być pewni, że na tych kilku na bank się nie skończy. Wszystko jest po prostu kwestią czasu. 

BOLAŁO?
Nie należę do tych kozaczków, którzy za każdym razem przy tym pytaniu odpowiadają, że nie. Co prawda ból to kwestia czysto indywidualna, bo każdy człowiek ma swój próg odporności na ból, ale mnie bolało i to nawet bardzo. Co jak co, ale należę do grupy osób o bardzo wrażliwej skórze i kilka godzin na fotelu z igłą w łapie czasem mnie przerasta. Aczkolwiek staram się zaciskać zęby i dosiedzieć do końca. Jak do tej pory dawałam radę. Także boleć, boli, ale jest to ból do wytrzymania. 

KOSZTY?
To też sprawa indywidualna. Ja mam to szczęście, że mam znajomości, ale każde studio i każdy tatuator zawoła sobie za tatuaż inną kwotę. Wpływa na to wiele czynników i po prostu każdy ceni swoją pracę inaczej. 

ŻAŁUJĘ?
Nigdy w życiu. Wychodzę z założenia, że życie jest za krótkie, żeby sobie pewnych rzeczy żałować. Jeśli tatuaż jest faktycznie przemyślany i jesteś świadomy tego, że będziesz go nosić do końca życia, to możecie mi wierzyć, nie ma miejsca na żadne żałości. Cieszę się z każdego tatuażu, jaki noszę i nigdy mi nie przeszło przez myśl, że zrobiłam głupstwo. 

JAK TO BĘDZIE WYGLĄDAĆ NA STAROŚĆ?! 
To pytanie praktycznie zawsze mnie bawi. No jak może wyglądać? Tak samo, tylko trochę przymarszczone. Osobiście uwielbiam patrzeć na starszych ludzi wydziaranych po uszy. Ba, cieszy mnie każdy jeden staruszek, u którego widzę nawet malutki tatuaż. Uwielbiam indywidualistów, którzy nie boją się pokazywać jacy są na prawdę i mają gdzieś opinię innych. Dlatego nie przeszkadza mi to, że kiedyś będę stara, bo każdy będzie. Tak jak wspominałam. Życie jest za krótkie na żałości. ;)

A CO Z PRACĄ?
Niestety, nasz kraj jeszcze nie jest na tyle tolerancyjny, aby osoby wytatuowane bądź po prostu ''wyglądające trochę inaczej'' mogły bez problemu znaleźć pracę. Powoli się to zmienia, ale idzie to polakom na prawdę opornie. To w sumie trochę przykre, bo nasz kraj ocenia nasze zdolności i umiejętności pod względem wyglądu. Ja osobiście nie zamierzam czekać, aż to się zmieni i planuję wyjechać za pracą za granicę, gdzie wiem, że nie będę oceniana pod tak błahym względem. Niestety też, kierunek w jakim się kształcę (hotelarstwo) stawia mi dość duże granice w znalezieniu pracy. Ale nie przejmuję się tym ani trochę. 



Nie mam pojęcia jaki wątek jeszcze w tej kwestii mogłabym poruszyć. To chyba najczęściej zadawane mi pytania i mam nadzieję, że choć po części wam na nie odpowiedziałam. Jeśli jednak nie, walcie śmiało w komentarzach, bo w tej kwestii nie ma dla mnie tematów tabu :)






poniedziałek, 25 sierpnia 2014

I'm gonna miss you, summer

To chyba ostatnia letnia stylizacja, jaka pojawi się na moim blogu w tym roku. Robi się coraz zimniej i coraz mniej chce się człowiekowi wychodzić z domu. Dziś jednak pogoda postanowiła się chyba nad nami trochę zlitować, bo było nawet przyjemnie. Zastanawiałam się nad czymś bardziej kolorowym, ale standardowo, głośniej przemawiała do mnie czerń. Zaczynam zdawać sobie sprawę jak nudna w tej kwestii się robię, ALE obiecuję, że przy najbliższych zakupach pomyślę o czymś bardziej żywym i bardziej kolorowym. Zatem jeśli jednak jeszcze nie jesteście znudzeni tym moim zamiłowaniem do czerni to dajcie znać i ulżyjcie mi w poczuciu winy :D 
A zatem dziś postawiłam na bluzkę-firankę, którą wygrzebałam nie gdzie indziej niż w SH. Wiem, łudząco przypomina ona element jakiejś piżamy, ale starałam się o tym nie myśleć kupując ją. W głowie miałam mnóstwo wizji jak ten top przerobić, ale że jestem zbyt leniwa ostatnimi czasy, nic z nim w końcu nie zrobiłam. Żeby bluzka nie gniotła się w szafie, założyłam do niej znane już wam dobrze poszarpane szorty, oraz skórzane kozaki i ''skórzaną' kurtkę. 








spodenki- SH
bluzka- SH
kurtka- Vinted
buty- Zara

Jeśli Ci się podobało zostaw komentarz, zaobserwuj, zostaw po sobie jakikolwiek ślad. Nie ma nic milszego niż czytanie tego, co mi piszecie. :) Na prawdę nie spodziewałam się, że zostanę przyjęta tu tak miło, i że obsypiecie mnie tyloma ciepłymi słowami. Fajnie jest wiedzieć, że ktoś docenia to co robię. 


piątek, 22 sierpnia 2014

say HI to autumn

Jesień zdecydowanie coraz bliżej i nie utwierdza mnie w tym przekonaniu fakt, że za tydzień wracamy do szkoły, tylko ten ziąb hulający za oknem. Tona koców, pod którymi leżę już nawet nie jest w stanie mnie porządnie ogrzać, a to znak, że nadchodzi moja ukochana pora roku. Z tego również powodu cieszy się moja szafa, bo jesień to idealny czas na czerń, biel i odcienie szarości. Tak więc oto, mimo pięknego, uśmiechniętego, popołudniowego słońca postawiłam na wełniany, ciepły płaszcz, który za grosze zdobyłam na Vinted. Jest to kolejna z TYCH perełek, w której bezgranicznie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Od dawien dawna poszukiwałam prostego, ale eleganckiego płaszcza, który nie będzie miał kołnierza, nie będzie sięgał mi kolan i nie będzie wyglądał jak co drugi outwear, który co roku znajdujemy w sklepach. Kto by pomyślał, że i tu zaskoczy mnie wyżej wspomniany Vinted ;) Pod spodem czysta klasyka, czyli czarne rurki i wsadzona w doń zwykła, biała koszulka. Nic prostszego, a zarazem nic tak wygodnego. Zdecydowanie zaliczam ten strój do moich osobistych faworytów.













płaszcz- Vinted
spodnie- H&M
koszulka- Cubus
buty- Nelly.com
torebka- SH
naszyjnik- odczepiony od sukienki
zegarek- SH