czwartek, 31 marca 2016

Mój pierwszy prawdziwy krem BB! Killing Me Zombie BB Cream

Cześć wam!
Dzisiaj przychodzę z czymś zupełnie dla mnie nowym. Zamierzałam na ten temat nagrać mini serię osobnych filmów, ale niestety do takich produkcji słabo się nadaję (szersze wyjaśnienie pojawi się w najbliższym vlogu informacyjnym na moim KANALE). Dlatego pomyślałam, że skoro już prowadzę tego bloga i chcę się nim teraz konkretnie zająć- wszystko opiszę wam tutaj, porządnie i szczegółowo. 

Jak wiadomo, nam polkom, kobietom o jasnej z natury karnacji, ciężko jest znaleźć ten idealny podkład. Prawda jest taka, że polski rynek nie ma w swojej ofercie zbyt wielu produktów, które choć w najmniejszym stopniu spełniałyby wymagania osób takich jak ja- bardzo bladych, z przebarwieniami na twarzy, czy niedoskonałościami do zakrycia. Co prawda moje wymagania odnośnie podkładu trochę zelżały odkąd wyleczyłam trądzik, ale jedno pozostało niezmienne- dalej nie znalazłam swojego NAPRAWDĘ JASNEGO ideału. Niestety. 
Długi czas romansowałam z polecanym przez wiele osób Revlonem, który tylko na pozór jest dobry. Owszem, odcień Buff jest odcieniem dość jasnym, ale podkład sam w sobie ma mnóstwo wad. Koszmarnie wysusza i zapycha, a po dłuższym czasie użytkowania, lubił się ważyć. Buzia po nim była ściągnięta i zmęczona. Dlatego się z nim pożegnałam i wróciłam do poszukiwań podkładu idealnego. 
A zatem bierzemy dziś na tapetę moja zupełną nowość, czyli koreański krem BB "Killing Me Zombie", który kupiłam miesiąc temu na ebayu. Poleciła mi go jedna z dziewczyn na Vinted w wątku, w którym szukałam jakichś ciekawych podkładów do bardzo bladej cery. Od razu wygooglowałam sobie jego nazwę i trochę postanowiłam o nim poczytać. 


MARKA: Welcos MERIT
NAZWA PRODUKTU: Killing Me Zombie BB Cream
SPF 50+/PA+++
POJEMNOŚĆ: 50 ml
CENA: $7.58 (+darmowa wysyłka)
LINK DO PRODUKTU: KLIK
MADE IN KOREA


Sam podkład, jak się okazuje, ma dwie wersje. Wersję w czerwonym pudełku, którą posiadam ja i wersję w jasnym pudełku, czyli prawdopodobnie tą, którą tak naprawdę chciałam zamówić. Niestety okazało się, że przyszła mi nie ta wersja, którą zamawiałam, a kupowałam go z dobry miesiąc temu. 
Wersja z czerwonego opakowania jest znacznie ciemniejsza i nie jestem z tego faktu zbytnio zadowolona. Aczkolwiek reklamacja złożona i czekam na rozwój sytuacji. 

Swoimi odczuciami jednak chcę się z wami podzielić, bo nie spisałam tego produktu na straty. Kolor jest ciemny (przynajmniej jak dla mnie), ale nie ma tragedii. Spokojnie mogłabym jego odcień porównać do Szampana z Pierre Renee, który swoją drogą całkiem sobie chwaliłam zaraz po wakacjach, kiedy to moja skóra była odrobineczkę ciemniejsza :P 


na tym zdjęciu kolor podkładu wygląda dość niekorzystnie, ale to z mojej winy, bo słabo przyłożyłam się do złapania odpowiedniego światła. Wybaczcie!


Zacznę może od opakowania, bo nie ukrywam, że jest to detal, na który bardzo często zwracam uwagę w kosmetykach, szczególnie po rozczarowaniu ze strony Colorstaya, z którym niejednokrotnie się siłowałam o te ostatnie krople podkładu :P 
Opakowanie tego kremu BB jest przemyślane i wygodne. Tubka, w której umieszczony jest produkt jest bardzo poręczna i z łatwością umożliwia nam nałożenie takiej ilości produktu, jakiej potrzebujemy. Tubka dodatkowo zaklejona była folią ochronną od strony dozownika, co zapewniło mnie o tym, że produkt jest stuprocentowo nowy i nie używany. 
Oprawa graficzna też mnie urzekła, bo jest schludna, a nietoperzowy element dodał całości uroku :)



Jak możecie zauważyć, praktycznie cały opis kremu jest prawdopodobnie po koreańsku, z małym wyjątkiem z boku pudełka, gdzie umieszczony mamy króciutki opis sposobu użytkowania i cały skład produktu w języku angielskim. 





Producent obiecuje nam: perfekcyjne krycie, ochronę przed promieniami UV, nawilżenie, ujednolicenie koloru skóry i długotrwałość. Ponad to, krem idealnie ma nadawać się dla skóry wrażliwej, ze skłonnościami do podrażnień. 
Cóż, jak do tej pory, użyłam tego podkładu może ze dwa razy. Próbowałam nakładać go rękami, ale jako osoba nieprzyzwyczajona do takiej metody aplikacji podkładu, porobiłam sobie tylko smugi. Zauważyłam też, że przy nakładaniu tego produktu palcami, jego krycie zmniejsza się do minimum, a warto zaznaczyć, że od kilku dni moja cera się buntuje i walczę z przebarwieniami. 
Zdecydowanie lepiej wypadł natomiast po nałożeniu go gąbką typu beauty blender. Jest to mój ulubiony sposób nakładania produktów i w przypadku tego kremu też mnie nie zawiódł. Wklepanie kremu gąbeczką bardzo wygładziło cerę i zapewniło całkiem zadowalające krycie, które myślę, że można zbudować nawet do średniego. Buzia miała wyrównany koloryt, wyglądała bardzo zdrowo i naturalnie, bez podkreślonych suchych skórek. Efekt po nałożeniu naprawdę mi się spodobał :)



Uważam jednak, że ten produkt, mimo fajnego działania, nie nadałby się dla osób z cerą problematyczną (trądzik albo jakieś zmiany na twarzy), czy nawet tłustą  bo nie jest to wcale kosmetyk długotrwały. Mam cerę mieszaną, która po jakichś dwóch godzinach od nałożenia makijażu lubi się świecić w strefie T i nawet u mnie fajerwerków nie było. 
Krem miałam na buzi jakieś 3-4 godziny, a przed jego zmyciem świeciłam się jak choinka, mimo przypudrowania go fixerem- pudrem ryżowym z EcoCery (zaraz po nałożeniu), który naprawdę radzi sobie nieźle, jeśli chodzi o kontrolę nad błyszczeniem. Poza tym porobiły mi się spore plamy w okolicach nosa (choć wcale go nie przecierałam) i na brodzie, także nie zgodzę się z obietnicą, że produkt jest "long lasting" jak to zapewnia nas producent. Niestety. 


PODSUMOWUJĄC:

Produkt spisuje się spokojnie na czwórkę z małym plusem. Większość obietnic została spełniona, bo koloryt mojej cery był wyrównany, buzia nawilżona, a krycie całkiem satysfakcjonujące, choć w moim przypadku nie obyło się później bez poprawek korektorem. 
Krem idealnie sprawdzi się na lato, bo jest lekki, ledwo odczuwalny na twarzy. Pokochają go osoby z cerą niewymagającą cudów, które potrzebują tylko lekkiego wyrównania koloru i zdrowego, naturalnego efektu. Ponad to w jego zapachu zakocha się każdy, bo jest delikatny, lekko kwiatowy i nie drażniący. 
Dodatkowym plusem jest też zapewne cena, bo nie kosztował mnie on dużo- $7.58- (jak na krem BB to niewiele) i opcja darmowej dostawy. 
Ogółem nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Jestem zła jedynie na to, że przyszedł mi nie ten odcień i nie ta wersja, którą zamawiałam, bo kolor tamtego kremu ma być niemalże biały. I to właśnie to zachęciło mnie do jego zakupu. Mam nadzieję, że moja reklamacja zostanie pozytywnie rozpatrzona i otrzymam zamówiony przez siebie produkt, bo bardzo chciałabym go przetestować.
Krem doszedł do mnie w około miesiąc, a wysłany był prosto z Korei.



czwartek, 24 marca 2016

wigisfashion hair review

Dobry wieczór wam wszystkim! :)
Po całym dniu przedświątecznej pracy nad porządkiem w moim pokoju, mam wreszcie chwilę, żeby usiąść i naskrobać tu "krótką i zwięzłą" recenzję mojego nowego, perukowego nabytku. Nie robię tego tylko dlatego, że zostałam o to poproszona przez firmę, ale pomyślałam, że będzie to świetny sposób na szczegółowe przedstawienie wam tego produktu, bo w filmie nie zawsze udaje mi się przedstawić wszystko tak, jakbym chciała :). 
Zacznę zatem od początku. Strona WIGSIFASHION odezwała się do mnie jakieś dwa tygodnie temu z propozycją małej współpracy. Jeżeli ktoś jeszcze nie wie na czym to polega, to w skrócie rzecz ujmując- mieli wysłać mi produkt, w zamian za szczerą recenzję umieszczoną zarówno tutaj, jak i na YouTube (link do filmu znajdziecie oczywiście pod koniec notki). Zanim ostatecznie dałam im odpowiedź, przejrzałam rzecz jasna ich sklep, opinie, wszelkie dostępne strony w social media i podobne recenzje na YouTubie. Chciałam wiedzieć, czy warto podejmować się takiej współpracy, szczególnie, że z chińskimi sklepami bywa naprawdę różnie (tak, wigisfashion to Chińska firma). Ostatecznie zgodziłam się, choć warunki firmy, które zostały mi postawione zahaczały chwilami o głupotę. Przykładowo, miałam polajkować ich każdy możliwy profil w mediach i na dowód powysyłać screeny, żeby nie było, że przypadkiem ich oszukałam :P Trochę to śmieszne, ale wielkiego wysiłku przy tej robocie nie miałam. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego w ogóle o tym wspominam. 
Niektórzy twierdzą, że bloggerzy, czy youtuberzy mają sielankę, bo dostają te wszystkie fanty totalnie za free. Otóż nie. Za darmo jest wtedy, kiedyś coś dostajemy i nie musimy od siebie w zamian NIC dawać. Mało kto zdaje sobie sprawę, że do etapu dostawania tych wszystkich rzeczy, trzeba długo dążyć i ciężko pracować nad swoją wiarygodnością. Żadna firma nie jest na tyle głupia, żeby wysyłać towar osobie, która w blogowaniu, czy nagrywaniu stawia pierwsze kroki. Ktoś taki szybko może zrezygnować. Ponad to każda taka współpraca ma swoje ściśle określone warunki, do których twórca musi się dostosować. Często na nagranie, czy napisanie recenzji dostajemy niewiele czasu, a firmy potrafią wymagać cudów, serio.  Dlatego między innymi zrezygnowałam z większości sponsorshipów z Chińskimi stronami i stałam się w tej kwestii ostrożniejsza i rozważniejsza.
Jeśli bylibyście zainteresowani osobną notką o takiej tematyce- dajcie śmiało znać w komentarzach, bo chyba trochę zboczyłam z wątku :D. 
Wracając jednak do tematu. Dogadałam się ze sklepem w kwestii warunków i mogłam przystąpić do szukania peruki, która by mnie interesowała. Szerokich możliwości nie miałam, bo ze strony sklepu była narzucona kategoria, spośród której mogłam coś sobie wybrać. Z tego co widziałam, firma postępuje identycznie w każdym przypadku, bo na YouTube można znaleźć recenzje peruk właśnie z kategorii Fashion Wigs, a zatem nie poczułam się w żaden sposób poszkodowana. 
Standardowo wybór był ciężki, bo jestem osobą wybredną, a co za tym idzie- sama potrafię utrudniać sobie życie. Największy dylemat miałam pomiędzy tą trójką: 

  

Zdecydowałam się jednak na tę w kolorze "Średni Blond". Dlaczego? Otóż od pewnego czasu krążą mi po głowie myśli o dekoloryzacji. Mam chwile, kiedy żałuję, że pofarbowałam kiedykolwiek włosy i chciałabym wrócić do swojego naturalnego koloru. Kiedyś go nienawidziłam, ale z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że jednak nie był wcale taki zły. 

zdjęcie jakoś z 1 klasy gimnazjum/6 klasy podstawówki

Problem jest taki, że boję się zmian i eksperymentów z moimi włosami. Tak długo noszę czerń, że zżyłam się z nią jak z siostrą. Boję się reakcji otoczenia i ewentualnych pretensji i wytykań, że w czerni mi było dobrze, i że zmiana była błędem. Poza tym, pojawia się kwestia kondycji moich włosów. Od 2 bitych lat farbuję się na czarno i wiem jakie konsekwencje niosłoby teraz za sobą rozjaśnianie. Także wszystko zamyka się w błędnym kole. Pojawia się chęć zmiany- Zaczynam myśleć o reakcji innych i zniszczeniu włosów- Rezygnuję z myślą, że tęskniłabym za czernią. I tak w kółko. Dlatego wybrałam ten kolor. Chciałam sprawdzić sama, jakby mi w nim było i ewentualną reakcję otoczenia na taką zmianę. 

♡ ♡ ♡

Peruka doszła do mnie jakoś po 1,5 tygodnia. Byłam zaskoczona, bo sklep stawiał, że paczka pójdzie z dobry miesiąc Pocztą Chińską. Na taki termin oczekiwania też się nastawiałam, bo ostatnimi czasy sporo kupuję na aliexpress, więc mniej więcej mam to obeznane. 
Przesyłka przyszła w kartonowym, poobijanym pudełku, także dobrze, ze w środku były włosy, a nie szkło, czy inne podatne na zniszczenia przedmioty, bo takiej podróży chyba by nie przetrwały. Nie ukrywam, że było to dla mnie lekkie rozczarowanie. Tydzień temu dostałam prze ładną, logowaną paczuszkę od DONALOVE, do której dołączono skromny gratis i dedykowana karteczkę. Tak jak mówiłam w filmiku- zwracam uwagę na takie rzeczy, od niedawna, ale jednak. Zupełnie inaczej patrzy się na firmę, która dba nie tylko o jakość swoich produktów, ale też o satysfakcjonujące pierwsze wrażenie kupującego. Wiecie, biorąc pod uwagę wymagania, jakie musiałam spełnić, żeby móc podjąć współpracę z tym sklepem, spodziewałam się czegoś ociupinkę lepszego. No ale mniejsza, może faktycznie za bardzo się po prostu czepiam :P 
Sama peruka zapakowana była standardowo w siatkę (w których przychodzi większość peruk), ometkowana i włożona w matową folię (?), czy jakkolwiek inaczej ten cały pokrowiec się nie nazywa. Do środka dołączono tylko kartkę z logiem sklepu i instrukcją mycia, oraz stylizowania włosów. 







Przejdę teraz do meritum, czyli jakości i wykonania samej peruki. Muszę szczerze przyznać, że patrząc na jej cenę ($22,00) i porównując ją do tych peruk, które już mam w swojej kolekcji, zdecydowanie nie jest źle. Nie jest to produkt z najwyższej półki cenowej, a mogłabym ryzykownie, lecz śmiało stwierdzić, że jakościowo niewiele różni się od tzw. Lace Front Wigs, które posiadam. Podejrzewam, że różnicę cenową stanowi tylko niewiele gorszy materiał, z którego peruka jest wykonana i fakt, że można ją stylizować przy użyciu ciepła do określonej temperatury (150°C). Poza tym, jak dla mnie, włosom nie mam nic do zarzucenia. 
Po rozpakowaniu paczki nie poczułam sztucznego, chemicznego zapachu, który można spotkać nieraz nawet w tych droższych perukach. Włos się chamsko nie świeci, wygląda bardzo naturalnie. Nawet sam kolor, choć trochę inny, niż ten na stronie, bardzo mi się podoba. Ma taki naturalny, chłodno-miodowy odcień. Wykonanie praktycznie bez zarzutów, prócz jednego szczegółu, na który sklep mógłby zwrócić większą uwagę. 




Od środka, na podszewce zdecydowanie brakuje mi zaczepów. Myślę, że jest to dość istotne dla osób, które noszą peruki na co dzień, lub na jakieś imprezy, czy wyjścia. Obecność zaczepów gwarantuje nam, że peruka nie zjedzie nam z głowy i będzie siedzieć długo na swoim miejscu. Powiem wam, że pod tym względem jestem zdziwiona, bo mam też dwie peruki, z najniższej półki cenowej (około $8_ i nawet one posiadają te grzebyczki. Także jest to jedyna rzecz, której mi tutaj brakuje. 
Jak widać, jej wielkość można oczywiście regulować za pomocą wszytych gumek, co zdecydowanie działa na korzyść producenta.




Szkoda też. że producent ograniczył nam możliwości stylizowania tej peruki. Jak możecie zobaczyć na zdjęciach niżej, peruka ma ściśle określone uczesanie, którego niestety nie można w żaden sposób zmieniać (chodzi o tą część z przodu, u nasady włosów). O ile możliwość stylizowania jej na ciepło jest tutaj wielkim plusem, tak ten mały szczegół jak dla mnie trochę jej ujmuje. 
Dodam też, że nie wygląda to zbyt korzystnie podczas noszenia, bo jak widzieliście, lub dopiero zobaczycie na filmiku, w momencie kiedy zsuwam czapkę, widać kawałek siatki na włosy. Jest to właśnie spowodowane brakiem wcześniej wspomnianych zaczepów, tego narzuconego uczesania i dość wysokiego podbicia (?), które dodatkowo sprawia, ze czoło optycznie się wydłuża i nasza twarz zaczyna wyglądać niekorzystnie. 




♡ ♡ ♡

PODSUMOWUJĄC

Jak na cenę $22 (co jak na perukę jest naprawdę niedużą kwotą) to jest to produkt zdecydowanie wart polecenia. Jestem bardzo mile zaskoczona jej jakością i naturalnym wyglądem. Choć posiada kilka wad, zdecydowanie z niej nie zrezygnuję i będę starać się nosić ją tak, aby nie podkreślała swoich mankamentów. 
Ja mam o tyle "łatwiej", że peruki są dla mnie, póki co, jedynie częścią  stylizacji do filmików, czy zdjęć i raczej nie wychodzę w nich do ludzi. Pytacie mnie często właśnie, czy pokazuję się w perukach publicznie i czy noszę je na co dzień, ale prawda jest taka, że jestem człowiekiem, który niesamowicie ceni sobie wygodę. Pamiętam czasy, kiedy nie byłam w stanie znieść godziny w dopinkach, także teraz też ciężko by mi było biegać po mieście z peruką na głowie, martwiąc się co chwilę, czy przypadkiem gdzieś nie wystają mi moje włosy, czy z którejś strony nie wystaje mi siatka, czy po prostu peruka mi się nie zsuwa :P Wiem, może to dziwne, ale lubię pochodzić sobie w nich domu, ubrać je do filmu, na spokojnie, bez stresu :)
Mam nadzieję, że notka była dla was przydatna, szczególnie, że w jej pisaniu kierowałam się swoimi odczuciami co do tego produktu i chciałam, żeby recenzja była stuprocentowo szczera i precyzyjna. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania- koniecznie zostawcie je w komentarzach. 
Dziękuję wam bardzo za poświęcenie chwili i do napisania! 





♡ ♡ ♡ WIDEO RECENZJA: ♡ ♡ ♡

środa, 23 marca 2016

Wiosenne MUST HAVE

Cześć wam!
Dzisiejsza notka miała mieć trochę inną postać. Po ostatnim blogowym spotkaniu miałam sporo materiału do pokazania wam, ale standardowo moja skleroza stanęła mi na drodze. Nie wiem gdzie, ale zgubiłam kartę pamięci, na której miałam wszystkie zrobione wcześniej zdjęcia. Jestem na siebie wściekła, bo za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie ją posiałam. Dlatego dziś przychodzę z małą alternatywą. Notką, która być może pojawia się u mnie częściej, niż powinna, ale ja tam lubię robić dla was kolaże. To chyba dla mnie najlepsza forma inspiracji, szczególnie, że dziś wreszcie, po długim czasie wybieram się na mały lumpeksowy jogging :D
Poza tym idzie wiosna! Pogoda powoli, ślimaczym tempem zaczyna się poprawiać i coraz częściej mamy do czynienia ze słonkiem, które przypomina mi o nadchodzącym sezonie, na który moja szafa ani trochę nie jest gotowa. Podobnie jak ja. Połowę wiosenno-letnich ubrań posprzedawałam zeszłej jesieni (jestem dziwna, ale co sezon staram się wymieniać swoją garderobę), także zostałam z samymi grubymi i ciepłymi ciuchami.
Tej wiosny stawiam na kolory stonowane i minimalizm (nie zapominając oczywiście o mojej ukochanej czerni). Nie czuję jakoś pstrokatych neonów, tęczowych róży i innych pasteli, choć znając siebie, wszystko jeszcze może się zmienić i żeby nie było (!) nie raz się pewnie w żywych kolorach pojawię. W chwili obecnej mam jednak przed oczami stylizację w stylu militarnym, z potarganymi szortami i narzutką w kolorze khaki. Do tego cięższe buty na wzór martensów, czarny pasek, kapelusz i moje ukochane, wielkie lenonki. Też to widzicie, prawda? Tak mnie jakoś wzięło. 
Odpowiedniki swoich must have'ów znalazłam (i tu z pewnością nikogo nie zdziwię) na stronach SHEIN i Romwe, które zresztą jakiś już czas temu poprosiły mnie o podobnego posta, w związku z wielkanocnymi promocjami w ich sklepie (warto zerknąć TUTAJ i TUTAJ). Z resztą, ja już wam pisałam, że to jedne z tych firm, z którymi współpracuje mi się bardzo dobrze, więc wierzcie lub nie, te notki nie powstają z przymusu. Wierzę, że wśród was są osoby, które mimo wszystko lubią te moje kolażowe inspiracje :) POZA TYM to był idealny pretekst do kolejnego posta, bo tak jak wam ostatnio pisałam, zamierzam trzymać się swoich postanowień!
Już niebawem pojawi się kolejna stylizacja i (mam nadzieję) relacja ze spotkania blogowego. O ile uda mi się znaleźć tą przeklętą kartę. Trzymajcie kciuki, bo jak nie, to się zastrzelę! :D
Miłej środy kochani <3

Aby przejść na stronę, kliknij na wybrane zdjęcie :)





sobota, 19 marca 2016

Idzie wiosna!

Cześć wam!
Od trzech dni wszystko daje nam znać o tym, że nadchodzi wiosna. Mrówki w domu, ganiające się psy po podwórku (i obsikany taras w gratisie), powoli kiełkujący bez za moim oknem, spływające po twarzy kreski od wiatru i to radosne słońce, którego ostatnio mamy coraz więcej. Zatem większego kopa motywacyjnego dostać nie mogłam, żeby ruszyć wreszcie tyłek i stworzyć dla was jakąś stylizację. Daleko ruszać się nie musiałam, bo lubię cykać fotki na swoim podwórku. Nie zmienia to jednak faktu, że wymarzłam przy tym diabelnie, ale opłacało się, bo efekty są dla mnie stuprocentowo zadowalające :D Już prawie zapomniałam jaką frajdę mi to zawsze sprawiało i zastanawiam się, dlaczego tak rzadko zdarza mi się dla was tutaj pisać.
W tym roku postawiłam sobie jednak twarde cele, do których hardo zamierzam dążyć. Z racji tego, że po ponad roku tworzenia dla was filmów i poniekąd blogowania, zdałam sobie sprawę, że to naprawdę coś, co kocham, co sprawia mi radość i z czego chciałabym się kiedyś móc utrzymać, postanowiłam mocno się postarać, żeby moja praca zaczęła w końcu przynosić upragnione efekty. Wiadomo, że nic nie przychodzi z powietrza, stąd też moje ostatnie zwiększone zaangażowanie w nagrywaniu filmów (staram się dodawać minimum jeden film tygodniowo) i podjęcie kolejnej próby w miarę regularnego blogowania (począwszy od dzisiejszej notki) :D. Wiosna i lato to okres, kiedy nachodzą mnie największe chęci do robienia zdjęć i pisania postów, więc wierzę, że z waszą pomocą i wsparciem uda mi się osiągnąć wyznaczony cel. Chcę spełniać się w tym co robię, rozwijać swoje pasje i mieć z tego ogromną satysfakcję :) Dlatego w tym roku obiecuję poprawę!

Wróćmy jednak do samej stylizacji, którą dziś przygotowałam na dziś. Powiem wam, że kiedy szykowałam się do zdjęć, siedząc w ciepłym, wygrzanym pokoju, byłam pewna, że skoro na zewnątrz świeci słońce, to temperatura na dworze musi być bliska tej, która panowała w moim domu (pojęcia nie mam skąd narodziła się we mnie tak naiwna myśl) :D Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, jak wyszłam na zewnątrz w dziurawych spodniach, sandałach i cienkiej kurtce i poczułam na plecach to przeszywające wietrzysko. Zamierzałam odpuścić sobie wszelkie foteczki i wrócić do domu pod koc, ale zacisnęłam zęby i wzięłam się ostro do pracy.
Stylizacja, którą mam na sobie to zdecydowanie wersja na nieco cieplejsze dni. Początkowo narzuciłam na wierzch moją zupełną nowość, czyli pudrową ramoneskę z SHEIN, z myślą, że wystarczy, ale ta kurteczka jest zdecydowanie za cienka na taki ziąb. Wrzucę wam oczywiście kilka zdjęć w niej, bo jest po prostu prze śliczna, ale na jakiekolwiek wyjścia będzie musiała jeszcze trochę poczekać.
Zamieniłam ją więc na jej czarną, troszkę grubszą i odpowiednią na taką pogodę siostrę, czyli moją największą ubraniową faworytkę. Umówmy się- czarna ramoneska to totalny must have każdej kobiety. To jest taka część garderoby, która urozmaici nawet najnudniejszą stylizację. Zamieniłam pudrowy róż na czerń i od razu poczułam powera :D
Kurtka idealnie scaliła się z moim nowym, przepięknym golfikiem, który też dorwałam ostatnio na SHEIN. Musicie przyznać, że to wycięte serduszko nadaje mega uroku, a fakt, że bluzka jest bardzo elastyczna i dopasowuje się do sylwetki sprawia, że mam ochotę nosić ją codziennie- serio. Kocham takie bluzki, bo sprawiają, że nawet w zestawieniu z potarganymi jeansami wyglądam dziewczęco i w miarę zgrabnie :D.
Buty mogłam założyć jakiekolwiek, ale te sandałki wręcz błagały mnie, żebym dała im dziś szansę. Wybrałam je dlatego, że idealnie pasowały mi do góry i delikatnej torebusi z pomponem. I choć niekoniecznie dogadały się z dzisiejszą pogodą, w całej stylizacji spisały się na medal :)

Także na dziś to tyle. Stylówka może i prosta, ale całkowicie skradła moje serce (chyba dzięki właśnie tej bluzce z sercem). Dajcie znać co myślicie i mam nadzieję, że do szybkiego napisania :)
BUZIAKI!






















RAMONESKA RÓŻOWA- Shein
RAMONESKA CZARNA- Shein
GOLF- Shein
SPODNIE- Romwe
BUTY- rosewholesale
KAPELUSZ- allegro
OKULARY- C&A