piątek, 4 grudnia 2015

Anglia i krótko o tym, jak mi tu jest.

Cześć wam!
Dość sporo czasu minęło od ostatniej notki, wiem, ale osoby, które "są ze mną" na bieżąco wiedzą, co jest tego przyczyną. Minęły dwa tygodnie od mojego przyjazdu do Anglii i choć, póki co, jeszcze nie pracuję, jakoś nie mam czasu na blogowanie i nagrywanie. Albo po prostu rozleniwiłam się już po całości i zasłaniam się brakiem czasu. Chcę wam jednak dzisiaj skrócić nieco i ująć w jednolitą całość moje pierwsze wrażenie o tym kraju, bo dostaję od was masę pytań "jak mi tutaj jest" i "jak tam życie na obczyźnie". Szczerze mówiąc chciałam nagrać o tym osobny filmik, ale podejrzewam, że ciężko mi się będzie za niego zabrać. Jak z resztą za wszystko ostatnio. Dlatego też, przynajmniej na chwilę obecną, wybrałam ten sposób przekazania wam tych informacji i mam nadzieję, że będzie on dla was choć odrobinę satysfakcjonujący. Na wstępie informuję także, że filmik odnośnie organizacji i celu mojego wyjazdu będzie pewnie z czasem na moim kanale, więc osoby ciekawe tego tematu muszą uzbroić się w cierpliwość :) Piszę o tym, bo takie prośby również padały z waszej strony. 
Jak wcześniej wspomniałam, jesteśmy tu z Kamilem już dwa bite tygodnie. Dalej jakoś ciężko mi w to uwierzyć, bo czas leci naprawdę szybko. Jeszcze niedawno panikowałam, że nie zapakuję się do walizki, a teraz patrzę przez okno na to obce miejsce. Szczerze powiedziawszy sama nie wiem jak się czuję będąc tutaj. Nie wiem, czy to przez to, że minęło tak mało czasu, ale cholernie brakuje mi domu. Nigdy nie sądziłam, że tak bardzo zatęsknię za własnym łóżkiem, narzekaniem mamy, wkurzającą siostrą, czy szczekaniem psa po nocy. Nie wspominając o moich dwóch szczurzych oczkach w głowie, które musiałam zostawić pod opieką mamy i siostry. Jeszcze niedawno cieszyłam się, że się w jakiś sposób od tego "uwolnię", ale chwilami mam ochotę spakować manatki i wracać do Polski. Nie trawię tego kraju, ale jest w nim coś, co sprawia, że się za nim tęskni. I choć codziennie na angielskich ulicach spotykam setki polaków i ciągle mam z nimi styczność, to nie jest to nawet namiastką tego, co spotykałam w Polsce. Spodziewałam się tęsknoty, ale nie aż tak przytłaczającej i ciężkiej. Mama obstawiała, że to Kamil wymięknie pierwszy, ale okazało się zupełnie odwrotnie. 
Jednak mimo wszystko nie chcę wracać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Choć początkowo mój angielski sen odsłaniał swoje wady, to jakoś szybko do nich przywykłam i myśli o powrocie odsunęłam do kąta. Anglia okazała się trochę inna, ale wciąż jest urokliwa i wciąż mnie fascynuje.
Zdecydowanie zakochałam się w tutejszej kulturze i podejściem człowieka do drugiej osoby. Bajką wydawały mi się historie o tym, że ludzie pytają kogoś o jego samopoczucie na ulicy, dopóki sama tego nie doświadczyłam. Ludzie są tu zabiegani, ale wciąż uśmiechnięci i otwarci. Pokochałam też ich obsesję na punkcie świąt. Ekspresowo atmosfera mi się udzieliła i zachorowałam na kupno choinki, która już niebawem stanie w rogu naszego pokoju. 
Jako zakupoholiczka nie mogę nie wspomnieć o sklepach. Do tej pory Primark, River Island, Top Shop, czy New Look widywałam tylko na metkach w lumpeksie, więc wyobraźcie sobie moją reakcję, jak okazało się, że do wszystkich tych sklepów mam zaledwie 10 minut drogi (yay!). W pobliżu mam też kilka obiecujących second handów, ale tam jeszcze nie miałam okazji zaglądnąć. Jedyne co mnie przeraża to w sumie tylko ceny, bo wchodząc do RI czy TS omal nie osiwiałam widząc spodnie za 60 funtów czy zwykły T-Shirt za 40. Tak czy owak, jestem zadowolona ze swojego położenia pod względem szopingu, bo mamy tu też sporo drogerii, gdzie można dostać dosłownie wszystko, są tu też ogromne supermarkety, w których też można dostać wszystko i McDonald, który znajduje się ulicę za naszą (RIP szczupłość) ;D 
Ponad to słodycze. Wszystko, za czym tęskniłam po powrocie z USA znalazłam tutaj. Jestem w szoku, bo byłam pewna, że chcąc spróbować moich ukochanych od lat Twinkies, będę musiała wybrać się do Stanów, a tu zwykły funciak miło mnie zaskoczył. Tysiące różnorakich słodkości, o których w Polsce mogłam tylko pomarzyć, teraz mam praktycznie na wyciągnięcie ręki. Co prawda moje zdrowie na tym cierpi, ale łakomstwa nie oszukam. Ani Kamil, który od przyjazdu nie wyobraża sobie dnia bez Doritos i karmelowego popcornu (fuj).
Jak na razie nie jest źle. Gdyby nie tęsknota za zwierzętami (choć tu gdzie mieszkamy jest małe futrzane stadko) i rodziną, byłoby wręcz idealnie. Wiem, że początki są ciężkie i powoli się z tym zmierzam. Wierzę, że jak pójdziemy oboje do pracy to sytuacja też nabierze innego obrotu, wpadniemy w jakąś "rutynę" i myśli o powrocie i ta dobijająca tęsknotka już całkiem odejdą na bok. Przynajmniej mam taką nadzieję. Grunt, że jesteśmy tu razem i się wspieramy, prawda? 
Na dziś to tyle wypocin. Nie chcę też rozpisywać się za dużo, bo o większością kwestii wolę podzielić się z wami "osobiście", więc dajcie znać i wyraźcie swoją ewentualną chęć usłyszenia czegoś więcej w temacie ode mnie, w komentarzach. A i jeszcze jedno. Jeśli ktoś z was przebywa w okolicach Birmingham i orientuje się, czy w jego rejonie nie ma jakiegoś prywatnego flatu do wynajęcia- niech odezwie się do mnie prywatnie na FB. Z góry dziękuję!

Dobrej nocy moi drodzy :)